Fenomen zamkniętych osiedli

9 listopada 2010
By

Liczba zamkniętych osiedli mieszkaniowych powiększa się w błyskawicznym tempie. Szczególnie w Ameryce, uznawanej skądinąd za jeden z najbardziej tolerancyjnych i otwartych krajów świata. Dziś do strzeżonych osiedli lgną również Polacy. Dlaczego tak bardzo chcemy się grodzić?

W Nowym Jorku podobno każdy czuje się, jak u siebie. Mieszkańcy Stanów Zjednoczonych, zawsze chętni do pogawędki, uchodzą przecież za jeden z najbardziej komunikatywnych narodów. Tym trudniej uwierzyć w tempo, w jakim wzrasta w Ameryce liczba mieszkańców zamkniętych osiedli. Jeszcze w 1995 roku były ich 4 miliony, trzy lata później – 16 milionów. Choć w kontekście dzielnic z kontrolowanym dostępem padają słowa snobizm i dyskryminacja, te niczym magnes bez przerwy przyciągają kolejnych mieszkańców.

Strach, snobizm i pieniądze najczęściej prowadzą za bramy

Rosnąca liczba zamkniętych osiedli nie przesądza jeszcze o niczym. Może być zarówno modą na zawiązywanie wspólnot (wszak to „osiedla”), jak i wyrazem dążenia do izolacji (bo przecież „zamknięte”). Socjologowie z największym zaciekawieniem przyglądają się rozwojowi grodzonych osiedli i jak z pamięci recytują przyczyny popularności tego zjawiska.

Znając preferencje Polaków, kolejni deweloperzy nadają swoim inwestycjom zamknięty, ekskluzywny charakter. W tutejszych realiach wciąż zaledwie ogrodzenie i domofony wystarczą, by osiedle nazywać zamkniętym. O ile nie jest to więc zupełnie luksusowa oferta, ceny nie odstają mocno od przeciętnych osiedli deweloperskich. Czy to się zmieni?

Całość analizy

Malwina Wrotniak, analityk Bankier.pl